Z widelcem po Palermo czyli Widelec na Sycylii
Palermo przywitało nas ciepłym wiosennym powietrzem. Mimo że do hotelu dotarliśmy dopiero przed 21, wciąż było ciepło i bez problemu można było usiąść w kawiarnianym ogródku i napić się wina (4-5 EUR za duży kieliszek). Z wyborem wina długo nie marudziliśmy, bo, jak stwierdziłam, na Sycylii nie podadzą nam złego wina. W pierwszym lokalu wino było trochę cierpkie, ale bardzo dobre (BiSogno Di Vino, via Giacalone 2, Palermo). W drugim też całkiem niezłe (Kebap Casablanca, Palermo – wybaczcie, ale Widelec MUSIAŁ zjeść kebaba. Dostał nauczkę – kebab był drobiowy i całkiem średni). Ale okazało się, że do trzech razy sztuka. W ostatnim lokalu, wino które nam podano miało mocno octowy posmak i nie dało się go pić. Zrozumieliśmy dlaczego wszyscy pili tam piwo. Jeśli chcecie napić się dobrego wina w Palermo to szerokim łukiem omijajcie Atmosphera Rest&Lounge przy ulicy Rosolino Pilo. Trochę szkoda, bo ten lokal znajduje się tuż przy naszym hotelu.
W piątek od rana padało. Na szczęście śniadanie w naszym Hotelu Mediterraneo było smaczne co poprawiło nam humory. Widelec miał nawet szansę spróbować cannoli (sycylijskie rurki z kremem). Po śniadaniu udaliśmy się na spacer przed siebie, bez żadnego określonego celu. Udało nam się jednak trafić na targ Ballaro gdzie rolnicy z okolicznych wiosek przyjeżdżają sprzedawać swoje uprawy. Czego tam nie było. Piękne bakłażany, truskawki, pomarańcze. I morze karczochów! Mimo, że dopiero co zjadłam obfite śniadanie, zaczęła mi cieknąć ślinka na widok tych wszystkich przysmaków!
Oszczędzę wam opisu naszej wycieczki, bo to nie zabudowa Palermo was interesuje. Wspomnę za to, że wracając do do domu trafiliśmy w okolice targu Vucciria gdzie postanowiliśmy coś przekąsić, bo dochodziła już 14 i była duża szansa, że za chwilę Włosi zamkną wszystko na czas sjesty. I następna szansa zjedzenia czegoś na ciepło, co nie jest kanapką ani fast foodem, pojawi się dopiero koło 19. Spotkało nas to w Padwie i od tego czasu jesteśmy bardzo czujni. Choć okoliczne restauracje kusiły miskami pełnymi spaghetti i małży zdecydowaliśmy się tym razem na bar oferujący szybkie smażone przekąski. Ale i tak nie udało nam się zjeść na stojąco, tylko usadzono nas przy stoliku. Ja zjadłam duże i pyszne arancini z mięsem a Widelec oczywiście kotlet (Widelec jest fanem schabowego) z nie wiadomo czego. W przekroju wyglądało to trochę jak schab, ale z pewnością zostało usmażone w tym samym oleju co ryby i owoce można gdyż miało mocno morski posmak. Do kotleta Widelec dostał zimne frytki, które wiele już musiały przeżyć tego dnia. Jak by tego brakowało Widelec nieumiejętnie posłużył się solniczką i frytki pokryły się ogromną ilością soli. Choć ja na moje arancini nie mogłam narzekać (może tylko na to, że niestety zostało podgrzane w mikrofali), następnym razem, dla dobra Widelca, wybierzemy miejsce gdzie dania przygotowuje się na bieżąco, a nie odgrzewa te z witryny. Trzeba jednak przyznać, że ten bar cieszył się bardzo duża popularnością okolicznych mieszkańców i ruch tam był naprawdę spory. Z tym, że oni jedli wszystko w kanapce. Chyba wiedzieli, że frytek nie warto nawet próbować.
Zgłodnieliśmy znów koło 18 i choć ta pora wydawała się trochę wczesna jak na kolację we Włoszech, wyszliśmy na łowy. Zgodnym krokiem udaliśmy się w okolice teatru Massimo, gdyż już poprzedniego wieczora zaobserwowaliśmy, że mieści się tam istne zagłębie różnego rodzaju knajpek i restauracji. Niestety, tak jak przypuszczaliśmy, nikt jeszcze nie jadł, a do środka zapraszali głównie właściciele różnego rodzaju „kebabowni”. Postanowiliśmy dopasować się do otoczenia i śladem Włochów wypić najpierw jakiś aperitif, a dopiero potem udać się na kolację. Nasz wybór padł na niewielki lokal o nazwie Champagneria del Massimo, który wydawał cieszyć się szczególnym zainteresowanie miejscowych tego wieczoru (wino/piwo – 4 EUR + 0,50 EUR za obsługę). Pech chciał, a raczej szczęście, że była to noc degustacji i przy zakupie napoju mogliśmy spróbować wystawionych na barze różnego rodzaju przekąsek (kiełbaski, różne papryki i papryczki, kapary, oliwki, pieczarki, suszone pomidory). Oprócz tego, kelnerka donosiła nam wciąż przekąski do stolika: chipsy, orzeszki, oliwki i gigantyczne kapary (pyszne!).
Po wyjściu z Champagneria del Massimo okazało się, że żadne z nas nie jest pewne czy da radę zjeść samodzielne danie na kolację. Przekąski skutecznie zapełniły nam żołądki. Postanowiliśmy więc zjeść jedną pizzę na pół. Nad wyborem lokalu długo się nie zastanawialiśmy. Już dawno padł nam w oko lokal przy Via Giacalone 3 o nazwie El Pepita. Restauracja El Pepita ma bardzo mylące logo sugerujące, że jest to restauracja meksykańska, gdy tym czasem, z małymi wyjątkami, oferuje typowe dania kuchni włoskiej. Gdyby nie to, że właściwie nie byłam już głodna i zdecydowaliśmy że zjemy pizzę, miałabym duży problem z wyborem dania gdyż wybór makaronów, mięs i owoców morza był w El Pepita imponujący.
Jak zawsze gdy zamówienia dokonuje Widelec, zamówiliśmy za dużo. Pizza w rozmiarze familiare z szynką i gorgonzolą (14 EUR) wydawała się znacznie przekraczać nasze możliwości, tak jak i litr domowego czerwonego wina (10 EUR). Jednak gdy tylko spróbowaliśmy pizzy i wina wiedzieliśmy, że nic nie zostanie na talerzu ani w butelce. Wywiązała się też między nami mała sprzeczka na temat, która pizza jest lepsza: ta z El Pepita czy z krakowskiej Pizzerii Garden. Widelec mocno obstawał przy włoskiej pizzy, ja jednak zdecydowanie stawiałam na pizzę ze świeżą bazylią z Dębnik. Spór pozostał nadal nierozstrzygnięty.
W hotelu czekały na nas jeszcze zakupione wcześniej czarne oliwki w ostrej oliwie, ser Cosacavaddu fresco i wino Nero D’Avola. Na swoją kolej musiały jednak jeszcze poczekać. Nie mogę się też doczekać kiedy spróbuję miecznika i kanapki z owczą śledzioną. A dziś przy śniadaniu Widelec spróbował pysznego włoskiego ptysia z czekoladą i bitą śmietaną. Ja jako deser wybieram słodkie sycylijskie pomarańcze.
Stay tuned! Mañana más!