Love Krove czyli kochamy burgery (zamknięte)

To była nasza pierwsza wizyta w Love Krove od czasu przeprowadzki z Józefa na Brzozową. Ta długa nieobecność spowodowana była, na szczęście, nie jakością jedzenia, ale złą organizacją podczas naszej ostatniej wizyty w poprzedniej lokalizacji. Ci, którzy ją znali wiedzą, że poprzedni lokal nie dysponował zbyt dużą przestrzenią. Z trudem mieścił jakieś 4 stoliki. W tym właśnie miejscu zorganizowano pewnego wieczora wernisaż. Jeszcze przed ogłoszoną na plakacie godziną rozpoczęcia wydarzenia w lokalu pojawiła się dość spora grupa znajomych właścicieli wraz z dziećmi. Serwowano i popijano drinki w plastikowych kubkach, oglądano grafiki rozwieszone na ścianach. A wszystko to ponad głowami regularnych gości, którzy usiłowali w spokoju dokończyć zamówione posiłki.

Na szczęście Love Krove jest już w nowym lokalu, który dzieli z galerią Radar. Na środku przestrzennego wnętrza ustawiono duży stół podobnych do tych z Charlotte czy z Balu. Dookoła ustawione są mniejsze stoliki. Można tez usiąść przy barze usytuowanym wzdłuż prowadzących od wejścia schodów.

W menu znajdziemy dobrze nam znane propozycje sałatek, shake’ów no i oczywiście burgerów. I tu nowość – burgery dostępne są teraz w dwóch rozmiarach: standardowym, znanym z poprzedniej lokalizacji oraz XL, który zaspokoi nawet największy głód. W ten sposób Love Krove zlikwidowało jeden punkt, w którym, zadaniem niektórych, przegrywało z MoaBurgerem z Mikołajskiej. Już nikt nie może im zarzucić, że ich hamburgery są za małe na męski głód. W karcie pojawiły się również bagietki i panini.

Oprócz pozycji ze stałej karty, na tablicy umieszczonej koło baru może my znaleźć więcej propozycji burgerów. Dzisiaj były to: Cebulove – burger z konfiturą z cebuli, burger z hummusem i oliwkami oraz Onion Monster – z krążkami cebuli, jajkiem sadzonym i sosem barbecue. Ja skusiłam się właśnie na Cebulove. Widelec zamówił klasycznego Georges’a w rozmiarze XL. Do tego oczywiście duża porcja łódeczek. Jak podczas każdej wizyty w Love Krove Widelec zamówił też shake’a. Tym razem bananowego. Ja zadowoliłam się Mischmaschem czyli colą z sokiem pomarańczowym i lemoniadą (prosto z Hamburga).

Love Krove – Mischmasch
Czas oczekiwania dłużył nam się niemiłosiernie a to z powodu dochodzących nas apetycznych zapachów dań spożywanych dookoła. Tak naprawdę na jedzenie nie czekaliśmy dłużej niż 20 minut. W pewnym momencie, z zaplecza (jak nam się wydawało) doszły nas niecenzuralne okrzyki. Mieliśmy tylko nadzieję, że to nie kucharz spalił właśnie naszego burgera. Wszystko wyjaśniło się podczas wycieczki do toalety. W podziemiach, które trzeba zwiedzić udając się do toalety, znajdują się dwie niewielkie sale z barem, w których grupka zapaleńców grała w Fifa 2012. Stąd te okrzyki.

Najpierw podano napoje. W shake’u znaleźliśmy zmiksowanego banana, czekoladę, masło orzechowe i oczywiście mleko. Był pyszny, ale moim zdaniem lepszego shake’a z masłem orzechowym od Shake&Bake mieliśmy okazję próbować podczas jesiennego Foodstocku w Fabryce. Zdaniem Widelca oba były równie dobre.

Następnie podano łódeczki. Jeszcze lepsze niż pamiętałam z poprzednich wizyt. Dużym plusem Love Krove jest to, że ich łódeczki przygotowywane są z prawdziwych ziemniaków wraz ze skórką, a nie z mrożonki. Są doskonałym dodatkiem do burgerów i dzięki nim, nikt nie wyjdzie z Love Krove głodny.

Love Krove – łudeczki

Wreszcie burgery: George XL był rzeczywiście słusznych rozmiarów, z wielkim kawałkiem wołowiny. Do tego chrupiąca pszenna bułka i szereg dodatków: pomidor, rukola, cebula i ser. A wszystko elegancko spięte patyczkiem do szaszłyków. Na tylko trochę mniejszy Cebulove składało się mięso, pomidor, strzępiasta sałata, ser i konfitura cebulowa, która doskonale komponowała się z wołowiną.

Lover Krove – burgery

Love Krove – burger George XL

Wiedzieliśmy, że na nowo pokochaliśmy Love Krove i wszelkie złe wspomnienia poszły w niepamięć. Na pewno tu wrócimy aby spróbować nowych kompozycji burgerów a także sałatek nazwanych imionami bohaterów Sex and The City, bagietek i panini. Na pewno warto spróbować też burgerów z kozim serem lub burakiem. Ta ostatnio propozycja, co prawda w wersji Moaburgera, cieszy obecnie się dużą popularnością wśród moich znajomych. Ale to już następnym razem.

Jeszcze o cenach: dwie wygłodniałe osoby o sporych żołądkach najadły się i napiły za 63PLN.

P.S. Na fejsbukowej stronie Love Krove wyczytałam, że serwują też lunche w cenie do 20 PLN, a w czwartki również steki. Ponadto chwalą się, podobno jedną z najlepszych w mieście, tartą cytrynową i brownie. Do przetestowania!

Love Krove, ul. Brzozowa 17, Kraków

AKTUALIZACJA: Dochodzą nas słuchy, że obecne Love Krove to już nie to samo co kiedyś. Od czasu publikacji tego wpisu wiele się na krakowskiej scenie burgerowej zmieniło, powstało wiele nowych miejsc z burgerami, o których możecie poczytać w powiązanych wpisach. W związku z testowaniem wciąż nowych miejsc do Love Krove już nie wróciliśmy. Nasz postrzeganie dobrego burgera też ewoluowało. Jak tylko nadarzy się okazja odwiedzimy Love Krove ponownie i damy znać jak naszym zdaniem jest teraz.